Nowy Numer 16/2024 Archiwum

9 miesięcy i 10 godzin

Na początku czerwca w „Gościu Niedzielnym” ukazał się artykuł Agaty Puścikowskiej, zatytułowany „Krótkie historie o terminowaniu” (GN 23/2007).

Autorka spisała w nim opowieści kobiet, które nosiły w swoim łonie dzieci z ciężkimi wadami rozwojowymi. Prawo pozwala takie dzieci zabić. Tyle że nie mówi się wtedy o aborcji, ale o terminacji, czyli zakończeniu ciąży. I takie rozwiązanie najczęściej proponują lekarze matkom bardzo chorych nienarodzonych dzieci. Tekst poruszył wówczas wielu czytelników, zwłaszcza że podjęty w nim problem media omijają szerokim łukiem. Wzruszające i budujące świadectwo pani Anny z Warszawy, które publikujemy, nawiązuje do tematu poruszonego w artykule „Krótkie historie o terminowaniu”.
Redakcja


Kilka miesięcy temu czytałam w „Gościu Niedzielnym” o terminacji dzieci nienarodzonych ze zdiagnozowanymi wadami. Był to czas szczególny, gdyż sama miałam w swoim łonie takie właśnie dziecko. Z perspektywy czasu czuję, że muszę dać świadectwo temu, że Bóg przez takie trudne doświadczenie pozwala się dotknąć w tajemnicy niezrozumiałego cierpienia.

Mam 39 lat i sześcioro zdrowych, mądrych dzieciaków. W marcu ub.r. po dłuższej przerwie podjęłam pracę zawodową. Planowałam przyszłość, ale zostawiłam furtkę na możliwe „modyfikacje” Pana Boga.
Wiadomość o ciąży nie zachwyciła mnie, zwłaszcza że organizm zachowywał się nieco inaczej niż w poprzednich ciążach – bóle, permanentne nudności, test ciążowy dodatni dopiero w trzecim podejściu. Postanowiłam dostać się pod opiekę dobrego szpitala. Udało się. Stres troszkę zmalał, wzrosło poczucie bezpieczeństwa. Budowałam awaryjne scenariusze mojego życiorysu – urlop, powrót do pracy. W 14. tygodniu rutynowe USG wykazało niejasne nieprawidłowości sugerujące możliwość zespołu Downa. Życzliwy lekarz umówił mnie na konsultację u cenionego specjalisty od ultrasonografii.

Był Wielki Czwartek, godz. 13.15, gdy doktor M. przyjął mnie w swoim gabinecie. Jako lekarz poprosiłam go o szczegółową informację o przeprowadzonym badaniu. Stwierdził, że zespół Downa jest błahostką wobec patologii, którą widzi u mojego dziecka. To olbrzymia przepuklina mózgowa – brak znacznej części kości czaszki i uwypuklający się cienkościenny „balon”, wypełniony płynem mózgowo-rdzeniowym, warstwa błony mózgu bardzo cienka. Nie wiem, jak wystarczyło mi spokoju, aby wysłuchać sugestii co do „jedynego sensownego” postępowania z moim „płodem z wadą letalną”, czyli śmiertelną. Że prawo dopuszcza usunięcie takiego „płodu”, że jest to oczywiście moja osobista decyzja i że potrzebna jest opinia lekarza z innego ośrodka.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy